Recenzja filmu

Orzeł. Ostatni patrol (2022)
Jacek Bławut
Tomasz Ziętek
Mateusz Kościukiewicz

W wirze fatalizmu

Okręt, choć potężny i wzbudzający podziw, okazuje się bezduszną maszyną, właściwie śmiercionośną pułapką dla załogi, odcinającą jej powietrze, wpędzającą w obłęd (choć ten trop zostaje ledwo
Ten film powinien się udać. Ma pasjonujący temat – w końcu przedstawia losy polskiego okrętu podwodnego, wsławionego kilkoma brawurowymi akcjami na morzach drugiej wojny światowej. Ma przyzwoity budżet i gwiazdorską obsadę. Ma reżysera – Jacka Bławuta – uznanego wykładowcę, który kiedyś zasłynął jako operator Kieślowskiego i Koterskiego, potem udowodnił, że sam dobrze potrafi opowiadać historie ("Jeszcze nie wieczór", "Wirtualna wojna") i który poświęcił najnowszemu projektowi dobrych kilka lat życia. Wreszcie ma tajemnicę, od dekad fascynującą historyków. Co poszło nie tak?


Żeby pozostać uczciwym – początek "Orła" prezentuje się dobrze. Szybko zostajemy wciągnięci na i pod pokład, widzimy poszczególne piony załogi, obserwujemy toczące się tu życie. Bławut dokonał zresztą słusznego wyboru już na wejściu. Ponad 60 lat temu Leonard Buczkowski pokazał brawurową ucieczkę z Tallinna. Nowy film otwiera chyba najbardziej intrygujący i nieoczywisty moment: jest koniec maja 1940 roku, załoga ma za sobą bohaterskie wyczyny, wyczekuje końca służby. Zaczyna tytułowy ostatni patrol. 

Większość scenariusza to oczywiście domysły. Ale pamiętamy ze szkoły, że wszystko skończy się tragedią, formalnym "uznaniem za zaginionych", a zatem opowiedzenie tej historii w sposób trzymający w napięciu było nie lada wyzwaniem. Reżyser próbuje zanurzyć ją w mroku, zaprezentować coś na kształt klaustrofobicznego horroru. To się w jakieś mierze udaje. Okręt, choć potężny i wzbudzający podziw, okazuje się bezduszną maszyną, właściwie śmiercionośną pułapką dla załogi, odcinającą jej powietrze, wpędzającą w obłęd (choć ten trop zostaje ledwo zarysowany). Świetne są też momenty, gdy główne skrzypce odgrywa dźwięk – słuchamy skrzeczenia zarówno samego "Orła", jak i innych jednostek (bodaj w najlepszej scenie załoga nasłuchuje odgłosów katastrofy rozgrywającej się na przeciwnym okręcie). A wokół niewzruszone ludzkimi wojnami, niepewne morze…

Duszny klimat to jednak za mało, by stworzyć dobre kino. (Zresztą i mroku, i kombinacyjnych ujęć, okazuje się w pewnym momencie zwyczajnie za dużo, bywają one nużące, nie zawsze odpowiednio umotywowane.) Weźmy arcydzieło gatunku – "Okręt" z 1981 roku, film, do którego Bławut wyraźnie chce nawiązywać (co najmniej jedna scena jest wprost cytatem stamtąd). O ile jednak Wolfgang Petersen z finezją trzymał widza na skraju fotela przez niemal cztery godziny, o tyle polskiemu twórcy pary starcza na zaledwie kilkanaście minut.


Główny problem polega na tym, że zapomina on o podstawach dramaturgii (nagroda za reżyserię na tegorocznym festiwalu w Gdyni to kuriozum!). W rozwlekłej fabule nie ma konfliktu, nie ma igrania z oczekiwaniami odbiorców, wciągania ich w coraz głębsze odmęty opowieści.

Nie ma również bohaterów. Co z tego, że po pokładzie chodzą Tomasz Ziętek, Mateusz Kościukiewicz, Antoni Pawlicki, Rafał Zawierucha, Filip Pławiak, Tomasz Schuchardt, Adam Woronowicz czy – na dalszym planie – Tomasz Włosok i Krzysztof Szczepaniak, jeśli żadna z postaci nie zostaje pogłębiona? Ba, po prawie dwóch godzinach nie bardzo wiemy, kto jest kim na okręcie, ledwie – a i tak za późno – zdołamy odróżnić pion oficerski od reszty załogi. 

Do tego nowy "Orzeł" staje się zwyczajnie niekomunikatywny. Bohaterowie cały czas posługują się specjalistycznym, zdawkowym językiem, przez co widz może nie zorientować się w tym, co dzieje się na ekranie. Reżysera tak bardzo pochłonął temat, że niestety zapomniał o jednym: ktoś oprócz niego będzie później jego dzieło oglądał…


Jeśli całość czymś się broni – oprócz strony wizualnej – jest to pokazanie marazmu polskiej historii. Nie wiem, czy taki był zamysł twórców, ale udało im się ominąć mielizny martyrologii. Zamiast buńczucznych haseł o Bogu, honorze, ojczyźnie i służbie bohaterowie "Orła" chcą do końca przeżyć, wyrwać się śmierci. Pragną, by ich zmagania nie okazały się beznadziejne, by nie pozostali bezradni. By nie wciągnął ich wir – fatalizmu? Zapomnienia? 

Może zresztą mój największy zarzut do filmu Bławuta sprowadza się właśnie do tego: tak konstruował on swoją opowieść, że fascynujący finał nie może wybrzmieć wystarczająco mocno. Albo inaczej: widzowie są zbyt zmęczeni fabularnym chaosem, by przejąć się losem tych, którzy na uwagę zasługują.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones